Sobota 06 Styczeń 2018 16:44:37
Sylwestrowy Bieg Mariankowy w Nowej Wsi Głubczyckiej, czyli jak z uśmiechem na twarzy zakończyć rok 2012
Kiedy biegacze z całej Polski pojechali ścigać się o poważne nagrody w Trzebnicy, trójka luzaków z NB postanowiła w ostatnim dniu roku uciec od wielkich tłumów i pobiec tam, gdzie piękniej błękitne niebo, koguty na podwórkach i niezmiernie życzliwi ludzie mieszkają. I gdzie robią bieg z serca i dla serca. I nie z wielką pompą (chyba się mylę, pisząc to) i rozdmuchaną reklamą.
Renata, Mirek i Emilka - to właśnie my - wsiedliśmy w niezła brykę (facet w gronie, to i prowadził, a o 8.00 nie wiedzieliśmy jeszcze, że bycie kierowcą tego dnia to nietajna fucha...) i pognaliśmy na Głubczyce. Mirek świetnie jechał, więc i przybyliśmy na miejsce długo przed rozpoczęciem biegu. Na terenie Nowej Wsi pierwsza niespodzianka - sam organizator Mariusz Mielnik vel Marianek pilotował nas do biura zawodów, które mieściło się w budynku okolicznościowym jego prywatnej posesji. Załapaliśmy się do komitetu organizacyjnego, przygotowując okolicznościowe medale wykonane przez dzieci. Wygrzaliśmy się już przy kominku, a tu... nikogo więcej nie ma. "Będzie bieg?" - "Pewnie, zaraz dojadą". I dojechali. Amatorzy biegania z Głubczyc, Kietrza i okolic. Dyrektor półmaratonu z Kietrza oczywiście też. I franciszkanin z Nysy - ojciec Łazarz, człek radosny - także.
Pobiegliśmy 10 km asfaltem po okolicy (na Garminie wyszło jakieś 9,86km) - drogami publicznymi, ale przejeżdżający kierowcy nie pukali się w czoło, lecz zadziwieniem i szacuneczkiem pozdrawiali rozciągniętą na trasie gromadkę. Trasa - jak na tę okolicę przystało - z czterema podbiegami dającymi w kość, drogi w dół jakoś mniej. Sympatyczna. Słońce, temperatura powietrza idealna.
Na mecie medal, woda, a po biegu...
Ta część najpiękniejsza, momentami wzruszająca, cudowna, najlepsza, jedyna, niepowtarzalna. Dlaczego? W jednym pomieszczeniu: komitet organizacyjny, czyli rodzina i znajomi Marianka, 30 uczestników biegu, w tym 6 kobiet, osoby towarzyszące przyjezdnym, gary z żurkiem, grzanym winem, stół z ciastem, kominek z wesołym ogniem. I się zaczęło. Rozśpiewane Wieśki z Głubczyc z akordeonem i gitarą zaintonowali kolędę, a 30-osobowy chór dołączył do nich (czujecie już atmosferkę?). Kolęd i pastorałek było, oj było, ale i biesiadnych pieśni nie brakło. Wszystko ze smakiem i umiarem.
Dla każdego też czekały upominki. Mirek - najszybszy tego dnia na trasie - miał pierwszeństwo wyboru i wypatrzył na stoliku zegarek do biegania. Renia - druga z kobiet - zaszalała i wygranym szampanem poprawiała humory tu obecnym. Emilka - trzecia w kat. K, wielbicielka natury - bez chwili namysłu szarpnęła zestaw 10 jaj od kur, co niebo widziały. Na każdego coś czekało - bez losowania. Zauważyliście, że cała nasza ekipa na podium? Nie podam czasów, bo to luzacki bieg, ale Mirek.... no no, czadu dał. Z wybieganym czasem wskoczył od razu do kadry A.
Podsumowując - to była dobra decyzja, żeby zobaczyć i przeżyć coś innego - bez sztuczności, mikrofonów, tłumu, gwaru i pogonią za wygranymi w PLN.
I tylko żal Mirka, który nie spróbował grzańca...
edu
Mapa serwisu • Newsletter • Kontakt • Formularz kontaktowy • Polityka prywatności
© 01-01-2009 Hinosz!